Razem raźniej

Nie bez przyczyny powstały frazy „w kupie siła”, „w kupie raźniej”, „w kupie cieplej”. Uważam, że bardzo trafnie odnoszę się w kontekście treningów biegowych oraz startów. Przecież organizatorzy najbardziej prestiżowych zawodów, czy to na bieżni, czy na ulicy, wykładają grubą kasę na opłacenie tzw. zająców (dla jeszcze nie wtajemniczonych, chodzi o osoby, które biorą na siebie ciężar prowadzenia biegu, są odpowiedzialne za utrzymanie właściwego tempa, a często przyjmują na swoje ciało opór wiatru, który tym bardziej utrudnia ściganie, im szybciej biegniemy). Dlaczego? Bo dzięki ich pomocy osiąga się lepsze wyniki i po prostu biegnie się łatwiej.
Na szczęście, również na tych mniej prestiżowych zawodach masowych, jest to już niemal standardem, że są osoby wyznaczone do „zrobienia” biegu na różnych poziomach. Brawo, bo biegacze z mniejszym doświadczeniem często mają problem obraniem właściwej taktyki na bieg, zaczynają za szybko i tracą w końcówce dwa razy więcej, niż wypracowali w pierwszej fazie.
W moim przypadku jest podobnie. Zawsze osiągałem lepsze rezultaty, gdy łapałem się z „paczką” i leciałem do mety wioząc się na czyichś plecach czy zmieniając na prowadzeniu. Na treningach również wolę z kimś na podobnym poziomie dzielić dolę i niedolę, jakoś przyjemniej mi się cierpi w grupie. I tak w ostatnią niedzielę spontaniczna ustawka na 25km z Bartkiem Olszewskim, bardzo dobrym zawodnikiem, prowadzącym blog warszawskibiegacz.pl. Prawie co tydzień zimą, spotykaliśmy się na Bartka trasach i wspólnie wdychaliśmy ołów ze spalin drogi S8. A że Bartek wolno biegać nie umie i nie chce, to ja chcąc dotrzymać mu kroku (bo przecież wstyd okazać słabość i odpuścić) wykonywałem super jednostki budujące ogólną wytrzymałość. Czasami trochę nas fantazja ponosiła i zamiast kończyć 20-30km na 4.00, to tak zaczynaliśmy. Co było dalej, domyślcie się sami… Do tego wszystkiego dołożyłem swoje drugie zakresy, siłę biegową, sprawność i wiosną życiówka na 5km stała się faktem.
Teraz w okresie rekonwalescencji, kiedy mam zalecone truchtać i przebywać w pełnej strefie komfortu, wracam do starych nawyków sprzed „kontuzji” i biegam z kolegą, który jeszcze liże rany po wielkim tryumfie w Wings for Life. Obecnie nasze tempa regeneracyjne są zbliżone, tempa konwersacyjne również, czego dowodem jest przegadany cały, dwugodzinny trening. Lubię biegać sam, bo wtedy staję się myślicielem, ale również truchtanie z kimś sprawia mi przyjemność, bo to zawsze dodatkowa motywacja i złamanie treningowej monotonii.
Tym razem wyszło 25km w leśnym, pagórkowatym terenie ze śr. tempem 4.49 i śr. tętnem 133. Wkrótce postaram się napisać więcej o zaletach trenowania w grupie, do czego już teraz zachęcam.