„Sztuka zwycięstwa” – recenzja

Dostałem pod choinkę bardzo ciekawy prezent. Mowa tu o wspomnieniach Phila Knighta, współzałożyciela firmy sportowej, z którą sympatyzuję od wielu lat. Jest to opowieść o tym jak wiara w projekt życia, który kiedyś zakiełkował jeszcze w głowie młodego chłopaka, może działać cuda. Jak warto być zdeterminowanym w drodze do sukcesu bo taki właśnie był Knight. Jeszcze w czasach studenckich stworzył wizję i biznesplan na zajęcia z przedsiębiorczości, w którym opisał pomysł na założenie firmy obuwniczej. Chciał być dystrybutorem i importerem butów oraz przyczynić się do rozbiegania Ameryki. Traf chciał, że mieszkał w Oregonie przy legendarnym stadionie Hayward Field gdzie obecnie odbywają się mitingi Diamentowej Ligi Prefontain Classic. I, że znał nie mniej legendarnego trenera Billa Bowermana, współzałożyciela NIKE, który całego siebie oddał rozwojowi biegów, zarówno od strony sportowej swoich podopiecznych, jak i bazy technicznej . W betoniarce eksperymentował z różnymi mieszankami gumy aby stworzyć nawierzchnię syntetyczną, którą można by zastąpić bieżnie żużlowe, a w gofrownicy żony tworzył podeszwy butów, które potem testował na swoich podopiecznych.
Na początku lektury miałem wrażenie, że wszystko co się wydarzyło, cały obecny sukces firmy jest przemyślanym, dobrze zaplanowanym i wdrożonym scenariuszem. Knight jako certyfikowany księgowy dobrze znał się na biznesie, miał też wiedzę sportową jako były zawodnik i pomimo bardzo niskiego wkładu własnego (zaledwie 1000 $) oraz ciągłymi problemami z płynnością finansową potrafił ciągnąć ten wózek. Poleciał do Japonii, przekonał producenta (OnitsukęTiger, protoplastę dzisiejszego ASICS’a) do kontraktu na dystrybucję na wyłączność ich produktów w Stanach, zawsze był w stanie uzyskać kredytowanie kolejnych zamówień i sprzedać dostawy prosto z bagażnika na zawodach lekkoatletycznych podwajając co roku obroty.
Bowerman w swoim warsztacie najpierw konstruował lub modyfikował buty, by następnie testować je na swoich podopiecznych.
Dopiero w kolejnych etapach książki, gdy firma zaczęła się rozrastać, dwaj wspólnicy z Portland zaczęli zatrudniać kolejnych freeków biegowych do zwiększania sprzedaży by sprostać oczekiwaniom producenta, Onitsuka zaczął knuć plan wysadzenia z rynku Blue Ribbon Sports (taką nazwę nosiła firma przed stworzeniem NIKE), a polityka konkurencji z Niemiec, Adidasa i Pumy stała się coraz mocniej agresywna, zaczyna się wg mnie pojawiać trochę więcej przypadkowości. Oczywiście wciąż dominuje chłodna kalkulacja, ciężka praca 24 h na dobę, 7 dni w tygodniu oraz planowana strategia rozwoju ale element szczęścia też jest obecny. Szczególnie mam na myśli spotykanie na swojej drodze właściwych, oddanych sprawie pracowników i danie im wolnej ręki w działaniu z bardzo małą kontrolą zarządu z góry.
Podeszwa waflowa zrobiona z wykorzystaniem gofrownicy (całkiem podobna faktura).
Knight nie stracił wiary w swój projekt życia stworzony jeszcze na studiach. Połączył realizm z marzeniami co koniec końców dało wspaniały efekty – największą firmę produkującą sprzęt sportowy na świecie. Wg mnie bardzo fajna książka motywacyjna, pokazująca, że czasami warto zaryzykować, choćby ludzie wokół pukali się w głowę co ty najlepszego chcesz zrobić. A to wszystko z bieganiem w tle.
Bill Bowerman i Steve Prefontain po jednym z wyścigów, w których zawsze Pre dawał z siebie maksimum.
I jeszcze na koniec kilka fragmentów, ciekawostek 🙂
Jak rodziły się innowacyjne pomysły: „Ktoś poskarżył się na przykład, że model na płaskiej podeszwie ma niedostateczną amortyzację. Chciał wystartować w maratonie bostońskim, ale wątpił, by nasze buty wytrzymały dystans dwudziestu sześciu mil. Johnson najął więc miejscowego szewca i kazał mu dokleić do pary Tigerów gumowe podeszwy od klapków kąpielowych. Voila! Bawiąc się we Frankeinsteina, Johnson stworzył but przyszłości, amortyzowany na całej długości stopy…”
Jak powstały legendarne cortezy: „Producent zapytał nas, jaką nazwę proponujemy. Bowermanowi podobało się słowo „Aztec”, jako nawiązanie do igrzysk olimpijskich, które w 1968 roku miały się odbyć w Meksyku (…) I wtedy Adidas zagroził nam pozwem sądowym, jako że produkował już buty o nazwie Azteca Gold – były to kolce, które miały wejść do sprzedaży podczas tychże igrzysk. Wprawdzie nikt o nich nie słyszał, ale to nie przeszkadzało Niemcom narobić szumu (…). Trener zdjął czapeczkę, włożył są na powrót i potarł szczękę.
– Jak się nazywał ten facet, który nakopał do dupy Aztecom? – spytał wreszcie.
– Cortez – odparłem.
– Dobra – mruknął. – Nazwiemy je Cortez…”
Jak powstała przełomowa podeszwa waflowa: „Miał w garażu kadź pełną uretanu – resztki surowca z budowy nowej bieżni. Napełnił nim pożyczoną gofrownicę, włączył ją i… była do wyrzucenia. Uretan spoił połówki urządzenia na dobre, ponieważ Bowerman nie dodał środka chemicznego umożliwiającego oddzielenie pianki od formy – zapewne dlatego, że nie miał pojęcia, iż coś takiego istnieje(…) Kupił kolejną gofrownicę, ale tym razem napełnił ją gipsem. Gdy „wypiek” stwardniał, otwarcie klapy nie stanowiło najmniejszego problemu. Bowerman zawiózł gipsową formę do siedziby Oregon Rubber Company i dobrze zapłacił za wykonanie gumowych odlewów…”
Jak powstało logo warte obecnie zapewne miliardy dolarów: „Teraz trzeba było pomyśleć o logo. Moje nowe, piłkarsko-futbolowe buty potrzebowały czegoś, co odróżniałoby je od pasiastych produktów Adidasa i Onitsuki. Przypomniałem sobie o młodej artystce, którą spotkałem w Portland State(…) Stopniowo dochodziliśmy do konsensusu. Akurat…ten… podobał nam się bardziej niż pozostałe. Ktoś powiedział, że wygląda jak skrzydło. Ktoś inny, że jak podmuch powietrza. Albo jak ślad biegacza. Wszyscy byliśmy zgodni, że to coś nowego, świeżego, a jednocześnie starożytnego. Coś ponadczasowego. Za wiele godzin twórczej pracy ofiarowaliśmy Carolyn gorące podziękowania oraz czek na trzydzieści pięć dolarów, po czym ją odprawiliśmy…”