Półmaraton Zielona Góra

W ostatnią niedzielę zaliczyłem pierwszy start od wiosennej kontuzji i związanej z nią rekonwalescencji. Dostałem zielone światło od lekarza i postanowiłem w jakichś wymiernych warunkach sprawdzić na co mnie stać. Poczuć ponownie atmosferę zawodów, adrenalinę, bengaja, stanąć na kresce, pobiec nieco szybciej niż na treningu, w specyficznym klimacie współzawodnictwa, którego nie da się wytworzyć podczas codziennych biegów. Założyłem sobie jednak, aby nie wychylać się zbyt mocno ze strefy komfortu. Zmęczyć się i owszem ale wciąż z jakąś rezerwą, tak na wszelki wypadek. A może tak po prostu cykałem po tak długiej przerwie zaryzykować, stąd moje asekuracyjne podejście.
Ponieważ firma, w której pracuję była partnerem medycznym imprezy, dostaliśmy pakiety startowe i całą drużyną pracowników, którą trenuję od kilku sezonów, wyruszyliśmy dzień wcześniej na święto winobrania. To informacja nie bez znaczenia w tej relacji, ale nie będę wchodził w szczegóły i się usprawiedliwiał.
Według prognoz, pogoda nie miała być łaskawa. Prawie 30stopni… Dlatego wypiłem dodatkowe 2l wody i mocniej posoliłem pizzę na kolację aby ją zatrzymać w organizmie. Rano tylko bułka z białym serkiem i dżemem, kolejna porcja wody, pakiet odebrany, ja lekko niedospany czyli wszystko gra, ruszam na rozgrzewkę. Właściwe zanim ruszyłem byłem już cały spocony. To był pierwszy sygnał, że łatwo nie będzie. Drugi, który sam zaobserwowałem przemieszczając się po mieście i który potwierdził mi miejscowy kolega, to ukształtowanie terenu. Zielona GÓRA musi przecież zawdzięczać czemuś swoją nazwę. Przyszło mi się o tym boleśnie przekonać niecałą godzinę od rozpoczęcia rozgrzewki. Już sam start to jakiś jeden wielki podbieg. Trudno było zrobić przebieżkę na dogrzanie. Nie będę już na pewno narzekał na trasy warszawskich biegów, a od dwóch dni czuję całkiem potężne zakwasy w czwórkach. Tak czy siak, warunki były dla wszystkich jednakowe, strzał startera i ruszyliśmy.
Cały czas z tyłu głowy jedna myśl, „tylko spokojnie, tylko spokojnie, tylko spokojnie”. I chyba tak było bo mijało mnie mnóstwo osób, również kilka dziewczyn co mogło sugerować, że na szybciej niż 1:15 nie lecę. Planowałem biec po 3.50-45/km, a pierwsza piątka wyszła mi ze śr. 3.36. Ciut za szybko ale było mocno z górki. Złapałem się do grupki, którą prowadził Radek Popławski, Olimpijczyk z Aten na 3000m z przeszkodami i to tempo dziwnie mi pasowało. Miałem niestety zdecydowane problemy z klejeniem towarzyszy na podbiegach, ale już na zbiegach i płaskich odcinkach, których było naprawdę niewiele, udawało mi się ich ponownie dochodzić. To pokazuje jak duże braki mam w sile i wytrzymałości, jak dużo ze mnie zeszło powietrza. Robiłem w prawdzie podbiegi i nieco szybsze odcinki ale były one bardzo krótkie. I choćby dlatego warto było wystartować żeby się o tym dowiedzieć. Tak sobie biegłem i dobrze się czułem, wiedziałem, że są dwie pętle po około 10km i gdzieś muszą się zbilansować te zbiegi, ale wciąż ich nie było widać. W końcu jednak nadeszły i trzeba było na 3km się wspiąć na górkę, z której wcześniej zbiegałem przez 5km. Tam dostałem pierwszy strzał ale i tak tempo jeszcze drastycznie nie spadło, bo zamknąłem 10km w 36:37min. Znowu zaczął wyścig prowadzić w dół i choć nogi zaczynały powoli się uginać to kolejna piątka znów wyszła dobrze, po 3.32. Jeszcze chwilę leciałem siłą rozpędu po płaskim i zaczął się powolny zjazd do bazy. Trochę bojąc się o zdrowie, trochę może pękając ostatnie, strome kilometry zacząłem już kaleczyć powyżej 4, a nawet 5min. Na metę wpadłem już nie walcząc o każdą sekundę, a może i szkoda bo pewnie by pękło 1:19. Nie udało się jednak i rywalizację zakończyłem na 27miejscu z czasem 1:19.05. Plan minimum czyli złamanie 1:20 zrobiony, plan maksimum czyli przetrwać, nie zajechać się i zobaczyć gdzie jestem z moją formą, również.
Na totalnym dnie nie jestem, choć czas przeciętny to wyniki czołówki z Mistrzostw Wojska Polskiego, pokazują, że był to naprawdę trudny wyścig. Sporo wniosków, nie mniej spostrzeżeń i jeszcze więcej motywacji do dalszej pracy. Cieszę się, że wróciłem, że znowu spróbowałem i teraz już niemal na pełnych obrotach zaczynam misję 11 listopad!