Koniec sezonu?

Zrobiło się chłodniej, zaczął padać deszcz, ja byłem jak zwykle w niedoczasie, przez co nie doceniłem należycie wartości właściwej rozgrzewki i stało się – naciągnąłem mięsień przywodziciela uda. Lipa straszna bo już zaczynało się biegać, delikatnie muskałem nawet wiosenne prędkości na krótszych odcinkach, a tu znowu pauza. Odkąd zakończyłem „karierę” piłkarza problemy z pachwinami były mi obce, a teraz znowu powróciły i to jeszcze w takim momencie.
Jechałem trzeci tydzień cyklem 2x podbiegi, akcent tlenowy, tempo, wytrzymałość tempowa + spokojne wypełniacze. Wszystko się układało, doszedłem do tempa 3.00 km na krótszych, rytmowych odcinkach, które chciałem pociągnąć na czterysetkach, a wyszło, że pociągnąłem mięsień…
Trzymam się zasady, że im intensywniejszy trening (zawody) cię czeka, tym lepiej należy się dogrzać i na wyższe obroty wejść. Dlatego właśnie przed krótkim odcinkami robię przeważnie 4 przebieżki około 100 m ale ostatnia jest mocna, tak na około 96% mocy mojego silnika odrzutowego. Przed wyścigiem na 5 km na około 10 min przed startem wykonuję 2 x 60 m na 99%. Dzięki tym zabiegom pierwsza część wysiłku przychodzi mi z wielką łatwością. Muszę się wręcz hamować aby nie odpalić za mocno i wtedy właśnie wchodzę liniowo na obroty utrzymując to na dystansie lub nawet podkręcając jeżeli fabryka pozwala.
Tym razem była jednak paskudna, deszczowa pogoda, a ja się spieszyłem na zajęcia, które miałem prowadzić więc nieco olałem sobie rozciąganie, a następnie ćwiczenia dogrzewające jak wymachy czy siła biegowa na krótkim odcinku. 2 pierwsze przebieżki ok i na trzeciej poczułem napięcie. Już wtedy wiedziałem, że coś nie gra ale łudziłem się jeszcze, że to jakiś chwilowy nerwoból i ruszyłem na pierwsze okrążenie stadionu. Może faktycznie byłem w formie, a może złość na swoją niefrasobliwość i adrenalina mnie poniosły, ale zakręciłem 400 m w 1.08 na zaciągniętym hamulcu ręcznym. I to był koniec treningu…
Przerwałem go i opuściłem bieżnię niepyszny. Od kilku dni biegowo odpoczywam i się mięśniowo regeneruję. Teoria mówi, że wraca się do poprzedniego poziomu 2 razy dłużej niż trwała przerwa, ale z zastrzeżeniem, że ma się wcześniej właściwe przygotowanie (moja półroczna przerwa chyba tego przygotowania nie zapewniła). Czekam jeszcze chwilę. 2-3 dni nie stanowią problemu, jeżeli jednak ten czas się przedłuży to poważnie będę się zastanawiał nad zakończeniem sezonu. Dołożę wtedy dodatkowe 2 tygodnie nic nierobienia i rozpocznę misję o kryptonimie „2017”. Chyba trochę mi przykro i smutno bo liczyłem, że jeszcze zaatakuję te 33 min 11 listopada i zamknę mój „sezon życia” pewną klamrą. Taką w stylu maratońskim, 2 starty, jeden wiosną, drugi jesienią, tylko u mnie byłoby to 5 i 10 km, ale nie ilość się liczy 🙂
I tak jestem z siebie trochę dumny, bo gdy byłem młody to cisnąłem z bólem pachwin do oporu, aż nie mogłem chodzić i wtedy przerwa trwała miesiąc. A teraz, być może wystarczy tylko kilka dni by założyć ponownie homonto i wrócić do zaprzęgu orającego tartanowe pole. Szkoda, że kiedyś nie byłem na tyle mądry z chłodną głową.
Ponieważ mój blog jest misyjny to jeszcze raz podkreślę przesłania płynące z tego krótkiego tekstu.
Gdy boli – odpuść! Sprawdziłem to na sobie wielokrotnie, obserwowałem też na biegaczach dookoła. Naprawdę 3 dni przerwy nie będą miały żadnego znaczenia w kontekście spadku dyspozycji, a jest to czas, który być może wystarczy na regenerację i zażegnanie problemu. Jeżeli będziesz próbować przebiegać uraz to daję ci 93% szans, że tylko go pogłębisz i przerwa potrwa kilkukrotnie dłużej. Zaufaj mi.
Nie lekceważ rozgrzewki! Czy to przed jakościowym treningiem czy przed zawodami, dobrze rozgrzane mięśnie są podstawą. Bo zmniejsza się ryzyko ich uszkodzenia, bo pracują efektywniej. Krew szybciej krąży, dostarcza więcej tlenu, mięśnie są bardziej elastyczne i lepiej oddają energię przy każdym kroku. Idę o zakład, że gdybyś miał stanąć i przebiec na maksimum swoich możliwości 5 x 60 m to ani pierwszy ani drugi odcinek nie byłby najszybszy. Dopiero gdy mięśnie się rozgrzeją, a ty złapiesz rytm to zaczyna się swobodny, efektywny (szybki) bieg. Nie wierz malkontentom twierdzącym, że rozgrzewka męczy i potem brakuje sił na zawodach. Profi rozgrzewka powinna trwać 40-50 min i doprowadzić do stanu biegowej ekstazy, że największym pragnieniem będzie usłyszenie wystrzału startera lub uruchomienie stopera.
Nie ukrywam, że jeszcze bym chciał poczuć w tym sezonie dreszczyk emocji związany ze startem w zawodach, a czy będzie mi dane, okaże się w najbliższych dniach.
Uczcie się na błędach innych i nie popełniajcie własnych.