To już koniec tej historii…

Przebywam obecnie na obozie, a na moim medycznym koncie on-line pojawiła się ciekawa wiadomość. Była dość krótka, acz wymowna.
Czekałem na nią, nawet poprosiłem o przesunięcie badania o tydzień abym je mógł odbyć przed moim trzytygodniowym wyjazdem. Było to badanie kontrolne EEG po stopniowym odstawieniu leków, które musiałem brać przez rok i akceptować ich skutki uboczne. No i teraz mam upragnioną wiadomość, a brzmi ona następująco:
Co to oznacza dokładnie? Że to już definitywny koniec moich zdrowotnych perypetii związanych z kontuzją mózgu!!! Minęły dokładnie 330 dni od pierwszego komunikatu po rezonansie na moim koncie do tego przedstawionego powyżej. 330 dni, przez które przeszedłem najcięższy dotychczas sprawdzian. Stojąc na krawędzi życia w marcu ubiegłego roku miałem skrajne myśli, również te najgorsze i nawet przez myśl mi wtedy nie przyszło, że za roku będę spełniał jedno ze swoich największych marzeń. Bliski załamania, w oczekiwaniu na operację robiłem sobie już rachunek sumienia. Nie mniej stresowałem się czekając 2 tygodnie po zabiegu na wyniki badań histopatologicznych. Niby wiedziałem, że jestem w dobrych rękach, że nadspodziewanie szybko wracam do siebie, że oceny są dobre ale jednak nie potrafiłem zupełnie odciąć się od czarnych myśli. Nikomu nie życzę takiego stanu zawieszenia, gdzie na szali jest najcenniejsze co posiadamy i nic absolutnie nie możemy zrobić, żeby opatrzności dopomóc. Ta bezradność jest przytłaczająca.
Badanie elektroencefalografii – ostatnie. Nie będę musiał robić już nawet żadnych badań kontrolnych w przyszłości.
Ale stało się, wyniki miałem bardzo dobre – najniższy stopień złośliwości co oznaczało, że mogę się skupić na rekonwalescencji i z optymizmem czekać na badania kontrolne. Faszerowałem się prochami, które uczyniły ze mnie pączka i mimo, że już 2 tygodnie od operacji wyszedłem na pierwszy marszobieg, wcześniejszej formy nie odzyskałem do dziś. Nie da się oszukać organizmu, ponad półroczna, przymusowa i zgodna z zaleceniem lekarza prowadzącego przerwa od intensywnych treningów musiała dać o sobie znać. Zmieniła mi się przez to nieco biomechanika ruchu, spadło napięcie mięśniowe, a to z kolei przełożyło się na nowe, dziwne kontuzje, których wcześniej nie uświadczyłem, a które skutecznie wybijały mnie z rytmu treningowego. Było tego na tyle dużo, że już nie napalam się na wielkie biegania podczas Półmaratonu Warszawskiego. Potraktuję ten start jako etap przygotowań do 5 km w dalszej części sezonu. I wiecie co? W ogóle się tym nie przejmuję:) Kiedyś pewnie bym się umartwiał jak to wszystko nadrobić, gdzie dołożyć, co poprawić, a teraz? Mam pozytywnie na to wyjechane.
Jednym z niewielu pozytywów tej całej historii jest moje wewnętrzne przestawienie się. Stworzenie nowych priorytetów i olanie spraw mało ważnych. Jestem pewien, że gdyby nie to doświadczenie, nie doszedłbym tu gdzie jestem i nie zrozumiał tego wszystkiego, co jest mi teraz tak bliskie. Pomimo tego, że nie mam kawałka mózgu wielkości kiwi, to i tak jestem mądrzejszy i bogatszy wewnętrznie. Oczywiście nie życzę nikomu tej strasznej choroby, ale związanego z nią trzeźwego spojrzenia na swoje życie, czemu nie. Wiem teraz, że jestem niezniszczalny, że jestem szczęściarzem ale też, że jestem szczęśliwszy niż 330 dni temu. A do tego jeszcze trenuję w Kenii, w Iten, mieście gdzie gromadzą się najlepsi zawodnicy świata i mam przyjemność brać na klatę czerwony kurz, który się wzbija gdy mnie mijają na szutrowych drogach.
Na pewno nie pomyślałbym 10 miesięcy temu, że będę teraz leżał na kenijskiej trawie.
Niezły przypadek, że obydwie informacje dostałem na swoje konto będąc na obozach, na których jestem zazwyczaj raz w roku gdy mam dłuższy urlop. To bieganie tak ze mną się trzyma tyle lat i chyba zostanie już do końca. Myślę, że sporo wyniosłem z tej rocznej lekcji, podjąłem pracę w fundacji i założyłem blog, pomagając w pewien sposób kilku osobom poprzez pokazanie mojej historii. Rozmawiałem o tym co mnie spotkało, starałem się dodać otuchy, zarażać swoim przykładem i chyba się udało. Do tego postawiłem bardziej zawodowo na to, co jest moją faktyczną pasją czyli bieganie, zacząłem się rozwijać jako zawodnik, a przede wszystkim jako trener. Wszystko zaczęło się składać w piękną całość, wierzę w powrót dobrej karmy i w to, że dobra passa będzie trwała nadal.
Nie dam rady z osobna podziękować wszystkim tym, którzy obdarzyli mnie wsparciem psychicznym czy też deklaracją pomocy. Wy wiecie, że jestem bardzo Wam wdzięczny, a ja wiem, że bez takiego pozytywnego odzewu nie przeżyłbym całej tej przygody tak dobrze.
Dziękuję jeszcze raz i pamiętajcie, aby skupiać się na sprawach naprawdę ważnych.