Czas podsumowań

Słabe jednostki mówią, że to nie jest pogoda dla biegaczy bo zimno, bo wieje, bo leje. Na ścieżkach biegowych coraz mniej aktywnych osób, za to w siłowniach coraz większy tłok, czyli wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że sezon biegowy dobiegł końca. Jest on nieco powiązany z cyklem pór roku, szczególnie w naszym klimacie gdzie w trudnych, zimowych warunkach główny nacisk kładzie się na trening objętościowy, a gdzie okazji do startów jest bardzo mało. Dopiero wiosna daje możliwość sprawdzenia się, lato to znowu łapanie oddechu oraz spokojnego treningu (w końcu to czas wakacji) i jesień ponowne przepalenia rury podczas zawodów. Ta piękna, kolorowa pora roku właśnie się kończy czyli nadchodzi czas na podsumowanie tego co się wydarzyło w ostatnim sezonie, co nie do końca się udało, a co wyszło ponad nasze oczekiwania.
Uważam, że solidny przegląd tych ostatnich 12 miesięcy jest niezbędny jeżeli myślimy o świadomym trenowaniu oraz długofalowej poprawie swoich wyników. Aby móc tego dokonać, niezbędne jest rzetelne prowadzenie dzienniczka biegowego, o którym pisałem tutaj.
Trzeba spojrzeć wstecz i odpowiedzieć na pytania: czy udało mi się zrealizować wyznaczone cele, wykonać plan w 100%, czy można było coś zrobić lepiej, coś poprawić, czegoś uniknąć, następnie wyciągnąć wnioski i walczyć dalej. To właśnie w bieganiu jest piękne – brak granic bo zawsze można podkręcić jeszcze wynik o sekundę czy dwie.
Sezonu 2015-2016 na pewno nie mogę zaliczyć do klasycznych, choć początek taki właśnie był. Przygotowania zacząłem od listopada uskuteczniając TYLKO rozbiegania. Co 2 – 3 dni od 8 do 16 km. Nie wykonywałem nic poza tymi spokojnymi kilometrami. Grudzień to kontynuacja ładowania akumulatorów z dodaniem raz w tygodniu biegu ciągłego oraz przebieżek o długości do 200 m. Styczeń to nieco większy kilometraż, co 2 tygodnie long run od 20 do 26 km, naturalnie wyższe prędkości osiągane na biegach ciągłych, regularnie wykonywane podbiegi oraz pierwszy interwał 3x5x400 m. Miesiąc ten zwieńczyłem wygranym crossem w mojej rodzinnej miejscowości na dystansie 8 km – było obiecująco. W lutym głównie męczyłem się na podbiegach, bo biegi ciągłe po 3.40 oraz pierwsze zabawy biegowe w postaci powtórzeń 2, 3 i 4 min nie stanowiły dla mnie żadnego problemu. Czułem się lekki, wyśmigany co się potwierdziło we Wiązownej. Na 5 km osiągnąłem życiowy rezultat 14:55 min i byłem biegowo spełniony. Oczywiście to tylko rozbudziło mój apetyt na świetny sezon i zacząłem się jeszcze mocniej przykładać do treningów. Oprócz tradycyjnych podbiegów, biegów ciągłych oraz rozbiegań z przebieżkami wykonałem 2 dłuższe interwały do połówki czyli trójki i czwórki. I na tym mógłbym w zasadzie zakończyć podsumowanie tego sezonu gdyż pod koniec marca dowiedziałem się o kontuzji mózgu, która mi narastała być może nawet od kilkunastu lat. 11 kwietnia musiałem się poddać zabiegowi, po którym liżę rany do tej pory. Wtedy też powiesiłem na kołku buty od intensywnych treningów na pół roku, co teraz jak sobie patrzę wstecz, wcale nie wyszło mi na dobre w kontekście regeneracji. Gdy byłem w ciągu treningowym, nie miałem żadnych dolegliwości, trzymałem masę ciała oraz elastyczność mięśni. Teraz natomiast co chwila borykam się z mniejszymi lub większymi dolegliwościami oraz biegową nadwagą (zapewne są to zjawiska powiązane). Jeden achilles pobolewał mnie od dawna, drugi zaczął nagle, kilka dni temu tak mocno, że musiałem całkowicie zawiesić treningi. Czekam na diagnozę, bo od niej zależą dalsze moje kroki i weryfikacja celów na 2017 r., a te akurat były ambitne… Gdy nie mogłem realizować się jako zawodnik, zacząłem jako trener, łamiąc kilka barier wraz ze swoimi podopiecznymi od 5 km aż po ultramaratony. Opracowałem kilka programów przygotowawczych dla grup do dużych biegów masowych i tak się wciągnąłem w trenowanie innych, że zacząłem się rozwijać w zakresie dietetyki, aby mój warsztat był jeszcze bardziej profesjonalny. Zacząłem prowadzić własną działalność, pisać bloga, udzielać się charytatywnie, inspirować innych i to wszystko sprawia mi mega frajdę.
Sportowo tylko nie mogę zrobić kompletnego podsumowania bo taki sezon był niestandardowy. W liczbach jednak wychodzą 3 starty, gdzie się ścigałem i 4769 pokonanych kilometrów w te poszatkowane przerwami 12 miesięcy.
Aha i żeby była jasność – w ogóle się tymi wszystkimi drobnostkami, kontuzjami – nie przejmuję. Dokładnie 7 miesięcy po operacji, wystartowałem w Biegu Niepodległości osiągając przeciętny wynik 34:30 min. Jednak czułem się zwycięzcą jeszcze przed strzałem startera. Pokonałem chorobę nowotworową i pokazałem, że trzeba wierzyć i walczyć do końca. Dzięki temu moje życie biegnie dalej.