Pierwszy i ostatni start po przerwie

I stało się, nadszedł w końcu czas na ostatni start sezonu. Od dawna wiedziałem, że Bieg Niepodległości, bo o nim mowa, będzie takim faktycznym sprawdzianem formy, że będę mógł naprawdę dać z siebie maksimum i zobaczyć na czym stoję lub leżę… Mam zgodę medyczną na to aby się w końcu upodlić na trasie i zamierzam to zrobić. Jeżeli chcesz dobrze pobiec i sprawdzić na co Cię faktycznie stać to musi boleć. Jest to nieodłączny element zawodów i im lepiej opanujesz tę trudną sztukę wychodzenia ze strefy komfortu, im mocniej zaprzyjaźnisz się z bólem, tym lepiej dla twoich wyników.
Jestem trochę biegowym marzycielem i dopóki nie zacząłem ostatniego etapu BPS (bezpośrednie przygotowanie startowe) to wierzyłem w naprawdę dobry rezultat. Niestety biegowe życie okazało się okrutne i szybko sprowadziło mnie na glebę. Nie mogłem złapać długo właściwego rytmu, poukładać wszystkich obowiązków zawodowych z reżimem treningowym, do tego jeszcze średnia dieta i wciąż wysoka masa, a na dokładkę jeszcze drobne urazy eliminujące pojedyncze jednostki. Z każdym mocniejszym treningiem obniżałem swoje założenia przechodząc z trybu życzeniowego na realistyczny.
Na początku marzyły mi się 32 min bo to blisko mojej życiówki, bo skoro tempo rozbiegań i przebieżek było podobne do tych osiąganych przed kontuzją głowy to czemu nie. Jednak gdy przyszło prawdziwe bieganie czyli dłuższe, szybsze odcinki (wytrzymałość tempowa, która zawsze była moją słabą stroną), wymagające interwały wykonywane z krótką przerwą do niepełnego wypoczynku to zaczęły się schody. Nawet czterysetki, które kiedyś bez problemu śmigałem po 1.10 min teraz stały się nie lada wyzwaniem. Na podbiegach z kolei paliły mnie czwórki już na setnym metrze, a nie trzysetnym jak wcześniej pamiętałem.
Życzeniowy wynik zaczął się przesuwać bliżej 33min. Wciąż robiłem zabawy biegowe dochodząc łącznie do 30-40 min mocnego wysiłku, w dwie środy z rzędu zrobiłem przyzwoite, krótsze odcinki. W jednym tygodniu 4 x 5 x 300 m w 54 – 53 s. W następnym poprawiłem już na 12 x 400 m, w takim samym tempie po drodze – powiało optymizmem.
Do tego raz w tygodniu polski, drugi zakres oraz podbiegi. I przyszła pora na test. Jeden z dwóch moich dyżurnych treningów realizowany na 10-9 dni przed zawodami, który daje obraz aktualnej dyspozycji, całkiem nieźle pozwala prognozować przyszły wynik oraz planować strategię. Tym razem było to 3 x (2km + 1km) z aktywną przerwą 4min. Dwójki w tempie startowym, pojedyncze kilometry nieco szybciej. I co? I du… Jak to straszliwie bolało, a walka rozpoczęła się już na pierwszym odcinku. Nie udało mi się utrzymać założonych prędkości, wyrobiłem tylko dystans. Plusem takiego treningu jest potwierdzenie, że odpalenie rakiet na 33:20 byłoby samobójstwem.
Po tej spektakularnej, tempowej porażce nabrałem jeszcze większego szacunku do procesu treningowego – nie ma drogi na skróty. Nic już nie próbowałem nadrabiać, kombinować. Ostatnie 8 dni po prostu odpoczywałem bawiąc się i masując truchtaniem. Cieszę się, że też sportowo dojrzałem. Pisząc ten tekst uświadomiłem sobie, że już się tak nie spinam. Podchodzę na luzie do tego startu, nie przejmuję się gdyż nie ma to sensu. Wiem, że jestem w „umiarkowanej” dyspozycji i na pewno Bieg Niepodległości rozpocznę ostrożnie, bez nastawiania się na wielkie ściganie. Chcę pierwsze kilometry pokonać z zapasem i potem ewentualnie przyspieszyć tudzież utrzymać tempo, ale nie zwolnić, nie chcę umierać. Zamierzam dać z siebie wszystko i cieszyć się powrotem do ścigania. Czas jest sprawą drugorzędną bo i tak wiem, że dzięki temu startowi od razu wskoczę sportowo poziom wyżej, a że od poniedziałku rozpoczynam przygotowania do nowego sezonu to na pewno takie przepalenie rury się przyda…
Trzymajcie kciuki i do zobaczenia na trasie oraz przy trasie – powodzenia!