Już nic nie nadrobisz, możesz tylko spie…

Za kilka dni Maraton Warszawski i towarzyszący mu bieg na 5km, ale prawda zawarta w tytule jest uniwersalna i odnosi się prawie do każdego, standardowego startu. Ostatni tydzień przed godziną 0 to nie jest już czas na nadrabianie zaległości, budowanie formy czy robienie sobie sprawdzianów w stylu „czy dam radę pokonać taki dystans”, ” osiągnąć takie tempo”. Na trening był czas we wcześniejszych cyklach przygotowań, teraz możesz już tylko odpoczywać i łapać świeżość.
Zasada jest tak, że im dłuższy dystans to tzw. tapering czyli okres luzowania powinien trwać więcej. I tak w maratonie najdłuższy bieg przeważnie wychodzi 3tyg. przed startem, na 5, 10km jest to 9-10dni. Później wykonuje się tylko treningi na podtrzymanie wcześniej wypracowanej dyspozycji. Lekkie, tlenowe biegi, ewentualnie 4dni wcześniej przed długim startem ja robię krótki bieg ciągły lub bieg z narastającą prędkością dochodzący do intensywności maratońskich. W przypadku 5 i 10km, aby podnieść jeszcze nieco napięcie mięśniowe, najczęściej realizuję na bieżni 10x400m w tempie do 5km z aktywną przerwą 200m truchtu.
Kiedyś jeden trener powiedział, że w ostatnim tygodniu przed docelowym startem można tylko iść do kościoła się pomodlić i tego właśnie się trzymam. Naprawdę nie ma nic gorszego niż stanąć na linii startu z ciężkimi nogami bo zdecydowanie lepiej być niedotrenowanym niż przetrenowanym. Warto te ostatnie godziny poświęcić na trening mentalny, przeanalizowanie trasy, ustalenie strategii, zwizualizowanie siebie podczas wyścigu, w każdej możliwej sytuacji, tej pozytywnej jak i negatywnej, tak aby nic nas nie zaskoczyło. Na start trzeba iść na pewniaka, świadomym swojej formy, celu jaki chce się osiągnąć i przede wszystkim wypoczętym.
Czyli nóżki do góry i ładować węglowodany!