Śnieżne bieganie

Zima nie odpuszcza, ale trenować trzeba, żeby były efekty wiosną oraz w dalszej części sezonu. Ostatni tydzień objętościowo nie był tragiczny, biorąc pod uwagę wolne przed startem, no i sam start na dość krótkim, 5-cio kilometrowym dystansie. Okrągłe 90km mnie satysfakcjonuje.
Ale od początku, poniedziałek rozpocząłem od akcentu na bieżni mechanicznej (tak, biega się na niej łatwiej, ale o tym wkrótce). Było to 8 x 1km, pierwsze 4 po 3.10 oraz drugie 4 po 3.05, przerwa zawsze 3min w truchcie. I o dziwo wcale nie było tragicznie ciężko, tylko tak umiarkowanie. Jak na moje zaległości tempowe, to wręcz bym powiedział, że jestem w gazie. Tę jednostkę wykonałem niestandardowo późno, gdyż niestety mój plan jest mocno determinowany przez sprawy trzeciego rzędu, głównie pracę i remont mieszkania. O ile sam trening jeszcze mogę wykonać, to już o odpowiedniej regeneracji mogę zapomnieć. Ciągle gdzieś muszę lecieć, coś dokupić, wybrać, sprawdzić. Poleżeć też się nie da, bo wciąż słychać huk i jeszcze ten wszechobecny pył, którym niemal się karmię. Nawet to, że prysznic muszę brać na siłowni albo w pracy, zajmuje czas i odbiera siły. Dopiero teraz doceniam luksus posiadania bieżącej wody w łazience, ale nie o tym przecież chciałem. Wtorek i środę okazało się, że jednak trochę się zmęczyłem, więc zastosowałem rozwiązanie aktywnej regeneracji podczas luźnych rozbiegań 10 oraz 15 km, a także w czasie treningów z podopiecznymi.
Musiałem zrezygnować przez poniedziałkowe tempo ze środowego pobudzenia, gdyż nie zdążyłem się zregenerować i jako wariant zastępczy zrobiłem serię sprinterskich podbiegów w czwartek oraz 15 km biegu ciągłego na bieżni w piątek. Stwierdziłem, że przecież niedzielny start nie jest kluczowym w tym sezonie, a jedynie to mocny bodziec treningowy, więc nie będę odpuszczał praktycznie nic z treningu. Jak pomyślałem, tak uczyniłem, oddając się jeszcze w pełni przyjemności remontowania mieszkania całą sobotę.
Przyszedł czas na start. Potrzeba odwiedzenia ubikacji częstsza niż zwykle, czyli dobry znak. Jest moczopędna adrenalina, a więc i dodatkowy zastrzyk mocy w celu ugrania czegoś mocno nieokreślonego. Plan był ostrożny, zbliżyć się do bariery 16 min o ile niebiosa pomogą. Trasa odśnieżona, sowicie posypana solą, temperatura około 0, przyczepność dobra, można zasuwać. Rozgrzewkę rozpocząłem 45 min przed startem, 3 km truchtu, wymachy rąk, rozciąganie nóg, dłuższa przebieżka, trochę skipów, krótsza przebieżka i… naciągnięta dwójka. Aż sam byłem w szoku, że taki pech za mną podąża. Ja, demon prędkości naciągnąłem mięsień dwugłowy na setce w jakimś oszałamiającym czasie 18 s. I dylemat co robić dalej, bo ewidentnie coś kuje mnie w udzie, a już miałem przecież kiedyś „przyjemność” naderwać się w tym miejscu i poczuć jak się zwija mięsień w rulonik. Tylko, że wtedy latałem setki w 12s. Szybka analiza SWOT, cały sezon przede mną, szansa mocnego przetarcia, forma mizerna, wykupiony pakiet, wieczna chwała na mecie i jest decyzja – startuję! Rozebrałem się z dresów, ustawiłem w drugim rzędzie i rura na strzał startera. Stawka wyjątkowo mocno z Arkiem Gardzielewskim na czele oraz kilkoma niezłymi, młodymi zawodnikami trenującymi w klubach, sądząc po napisach na koszulkach.
Pierwsze metry, ułańska fantazja, lecę z grupą i mijam kilometr w 3.06 zamiast w 3.15-12 czyli już wiadomo – po zawodach. Nie wolno tak robić! Jeżeli Drogi Biegaczu zaczniesz za szybko, jeżeli masz pewne prędkości nieobiegane, to bardzo szybko nastąpi zakwaszenie mięśni, które zesztywnieją i to co zyskałeś na początku, stracisz podwójnie w końcówce. U mnie tak właśnie było, pomimo, że świadomie zwolniłem do 3:12 na drugim kilometrze, to już po trzech zaczynało mi odcinać prąd męcząc 2 ostatnie odpowiednio w 3:19 i 3:22. No i jeszcze ta nieszczęsna dwójka, która może nawet oprócz dziwnego kłucia w nodze, bardziej drażniła mnie w głowie. Gdzieś ciągle podświadomie o niej myślałem i chyba się obawiałem pogorszenia sprawy, a może już szukałem usprawiedliwienia dla średniego startu? Sam nie wiem, ale po 4km stwierdziłem, że chyba się jednak nie zerwę i postaram dać coś z siebie, aby nie przejść w trucht całkowicie. Choć wynik na mecie 16:28 nie jest może występem godnym stadionów świata, to jednak cel minimum uważam został osiągnięty, czyli porządny trening.
Zaraz po biegu z kolegą i podopiecznym zarazem
W poniedziałek 2 spokojne rozbiegania w celu regeneracji i karuzela treningowa kręci się dalej. Bilety do Kenii już mam, teraz przechodzę szczepienia i szlifuję się przez najbliższe 4tygodnie. Następny sprawdzian formy za 2 tygodnie, gdzie powinno już być trochę lepiej z prędkościami oraz wytrzymałością tempową. Do tego nie rezygnuję ze sporej objętości oraz siły biegowej, którą musiałem nieco odpuścić ze względu na start. I na pewno będę biegał więcej na bieżni mechanicznej bo uważam, że praca tam wykonana, nawet przy nieco upośledzonej technice, ale przy wartościowych prędkościach jest lepsza, niż męczenie buły w walce o utrzymanie równowagi na śniegu i lodzie.
Biegowo nie znoszę zimy…