Jest dobrze
I od razu wszystkiego bardziej mi się chce 🙂 Tak mogę rozpoczynać każdy niedzielny poranek. Nie wiem czy to kwestia mniejszego smogu, czy pięknej pogody, czy może ubiegłotygodniowego startu kontrolnego. Moim zdaniem takie starty podbijają mocno formę, potrafią przeczołgać organizm, który po okresie odpoczynku staje się dużo mocniejszy. Ja byczyłem się do piątku na rozbieganiach i przebieżkach, następnie mocne 3 x 4 km w ramach konsekwentnych działań mających na celu poprawę słabych stron, sobotnie 20 masujących kilometrów rozbitych na 2 sesje, no i dziś steady aerobic. Definiuję tak treningi wykonywane najszybszym możliwym ale jednak ładującym tempem. Wierzę w nie mocno w przygotowaniach do biegów długich. To świetny sposób na poprawę wytrzymałości, pracę przez dłuższy czas na umiarkowanym zmęczeniu. Taki trening bardziej przypomina zawody niż klepanie pustych kilometrów w terenie. Jest to także nauka dla organizmu jak efektywnie korzystać z zapasów węglowodanów oraz tłuszczy w celu produkcji energii. Sesja ta pomimo swoich korzyści, jest na tyle lekka i przyjazna dla organizmu, że nie ogranicza innych kluczowych akcentów, do których należy podejść na luźnych nogach.
Są różne teorie i sposoby na treningi steady aerobic, ale u mnie najczęściej wygląda on tak, że robię 500 – 1000 m świńskiego truchtu aby rozruszać zardzewiałe achillesy oraz uelastycznić mięśnie pompując w nie więcej krwi. Następnie przystanek na 7 skłonów, 8 wymachów i rura… Od razu staram się wejść na prędkości docelowe, choć przeważnie schodzi się 2-3 km zanim się całkowicie dogrzeję i lecę. Dziś nie napalałem się na konkretne tempo. Wyszedłem z założeniem, że mam czuć, że biegnę ale też, że jest jeszcze sporo rezerwy pod butem. Miałem się cieszyć kolejnymi połykanymi kilometrami, ale z jednoczesnym niedosytem w tym specyficznym, biegowym masochizmie. Wiem, że na takich treningach trzeba się hamować, nie można przekroczyć tej cienkiej granicy między ładowaniem, a eksploatowaniem. Cały czas sobie powtarzałem, że jak będę biegł grzecznie to zasłużę i dostanę treningowy wpier… już za dwa dni. Nie sztuką jest trenować na pół gwizdka cały czas. Sztuką jest odpoczywać gdy organizm tego potrzebuje i w nagrodę móc się sponiewierać na treningu jakościowym raz na 1-1,5 tygodnia.
I dziś właśnie tak było. Pełna kontrola i banan na twarzy, bo uwielbiam to uczucie kiedy twoim jedynym zadaniem jest nie przeszkadzać rozpędzonemu ciału. To uczucie nazywa się formą i dla niego warto naparzać cały rok. Miło jest złapać te 2-3 okresy w sezonie kiedy myślisz, że możesz wszystko. Ja dziś mogłem…